Niektórych nie można nigdy zadowolić. Uważaj, żeby nie było tak z Tobą! Staraj się być
wdzięczny (wdzięczna) za wszystko czego doświadczasz i co masz.
Nie wydaje mi się, żeby człowiek musiał być pesymistą. Chyba że ktoś żyje gdzieś daleko, w jakimś kraju, w którym jest obrzydliwie dobrze, wesoło, ciepło, bogato - to bardzo proszę, wtedy maleńka dawka pesymizmu jest wskazana, dla zachowania równowagi, zdrowia psychicznego oraz harmonii. Co innego, kiedy żyjemy tu i teraz. Tutaj jest potrzebna potężna dawka optymizmu, z tych samych powodów. To znaczy dla zachowania równowagi w przyrodzie.
"W drodze do domu wpadłam do Grześków. Wprawdzie nie miałam tego w planie, ale dziś byłam samochodem, żeby nie tracić czasu. I zamiast wracać, jak przyzwoici ludzie, kolejką, czterdzieści minut, stałam w korku na Jerozolimskich godzinę piętnaście. Dobre uczynki muszą być ukarane natychmiast - jak mawia pani Janeczka, i rzeczywiście.
Aleje to bardzo ważna i miła ulica w Warszawie. Ma jednak jeden feler, za to podstawowy, a mianowicie głównie jest w remoncie.
Ale kto nam każe jeździć Alejami? Jest tyle innych ulic, którymi przy odrobinie uwagi i umiejętności lawirowania między dziurami można od biedy przejechać. A poza tym jedna czy nawet kilka tras zatkanych w stolicy i okolicach - to jeszcze nie powód do narzekania. Nie z samych warszawiaków składa się Polska. Są i u nas dobre drogi! Podejrzewam. Domyślam się.
Mam nadzieję.
Na pewno.
Na przykład kawałek autostrady między Krakowem i Katowicami. Owszem, nie jest długi, ale ładny. Owszem, nie tani, ale bez przesady. Warto dać dwadzieścia złotych, żeby przejechać w spokoju sześćdziesiąt kilometrów. Strach pomyśleć, co by było, gdyby wszystkie drogi u nas były w tak dobrym stanie! Trzysta kilometrów - i stówa za samo to, że jedziesz! Całe szczęście, że kraj niewielki.
Pobrałam Grześka po drodze, bo mu się samochód właśnie na Jerozolimskich rozkraczył i zadzwonił do redakcji o pomoc. Jego telefon dosłownie złapał mnie w drzwiach.
Grzesiek był zrozpaczony, zupełnie nie jak Grzesiek. Postanowiłam natychmiast go rozruszać i pocieszyć. Jechaliśmy w tempie piechotnym, Grzesiek tępo patrzył przed siebie.
- Szkoda, że szkolnictwo nie korzysta z takiej drogi - powiedziałam.
- Jakie szkolnictwo?
- Polskie, oczywiście - wyjaśniłam uprzejmie.
- Nie rozumiem - powiedział obojętnie, nie zaszczyciwszy mnie nawet jednym spojrzeniem.
- Oto przykład zadania dla jakiegoś ucznia w szkole polskiej: jeżeli odcinek drogi sześciokilometrowej buduje się w Polsce dwa lata, ile będzie kosztować benzyna, kiedy droga zostanie ukończona, jeśli akcyza na benzynę drożeje dwa razy do roku o... O ile drożeje?
- Za dużo - warknął Grzesiek.
- Powinniśmy wiedzieć, ile zdrożała benzyna - zmartwiłam się. - Jak jeździłam z Eksiem, to kosztowała dwa osiemdziesiąt. W którym to było roku?
- Bujaj się - powiedział Grzesiek.
Widziałam, że przez tę awarię dość zdezelowanego własnego samochodziku popadł w stan absolutnej depresji. Najpierw czekał na pomoc drogową ponad godzinę, a potem na mnie, żebym go zabrała i natychmiast zawiozła do jakiegoś punktu naprawy, skąd miał odebrać Jakiś Bardzo Ważny Przyrząd. I denerwował się biedak, jakby nie widział, że w stojącym korku nawet ja nie pojadę. Pobrałam faceta wściekłego i zgnębionego i rozumiałam, że może być zdołowany, ale nie rezygnowałam.
- Nie masz się czym martwić - powiedziałam radośnie, żeby mu przywrócić zdrową radość życia. - Dobrze, że masz mnie z samochodem. Z samochodem Adama, rzecz jasna - dodałam po chwili.
Milczał.
- Całe szczęście, że ci się nic nie stało.
- A co mi się miało stać, jak zgasł i już nie zapalił? - warknął Grzesiek.
- Całe szczęście, że zgasł. Jak pewnego razu się zapalił jeden samochód, to nie uratowali kierowcy.
- O czym ty mówisz? - Grzesiek spojrzał na mnie nieprzytomnie.
- Mogło być gorzej, chcę ci to uświadomić. Na przykład mogły ci wysiąść hamulce.
- Przy takiej szybkości, jaka jest w Alejach - prychnął Grzesiek - to bez znaczenia.
Posuwaliśmy się dziesięć na godzinę.
- Ale gdyby ci wysiadły, tobyś myślał, że całe szczęście, że znów jest remont i nie można szybciej jechać - zauważyłam jeszcze radośniej.
Grzesiek spiorunował mnie wzrokiem i milczał.
- Albo mogłeś zgubić koło - kontynuowałam nie - zrażona. - Mogli ci je źle przykręcić, jak wymieniałeś opony na letnie, tak jak jednemu znajomemu Hanki. I wyobraź sobie, że gdyby nie było remontu ani korka, i jechałbyś setką, i by ci koło odpadło, to byłoby...
- Ale nie odpadło mi koło! - krzyknął.
- No właśnie, powinieneś się cieszyć, a ty masz do mnie pretensje.
Umilkłam lekko obrażona.
- Nie mogę się cieszyć, bo zawaliłem sprawę przez ten cholerny samochód... A co ci będę mówił. To wszystko jest po prostu beznadziejne.
- Może miałeś mieć wypadek - postanowiłam jednak podtrzymać go na duchu - i lepiej żebyś nie miał teraz samochodu?
- Jesteś nienormalna - powiedział Grzesiek i umilkł na dobre.
- Ja? - zdziwiłam się. - Przecież to tobie gaśnie samochód ni z tego, ni z owego.
Nie odebraliśmy Bardzo Ważnego Przyrządu, bo było za późno. Zatrzymałam się przed bramą, żeby wysadzić Grześka, który powinien mi być wdzięczny, ale wcale na to nie wyglądało. Z okna w kuchni wyjrzała Agnieszka i zaczęła machać, więc weszłam na chwilkę.
Kiedy wróciłam do domu przywitały mnie marsowe miny Adaśka i Tosi.
Tak już mam. Wyszłam z redakcji, a od moich koleżanek i kolegów wiało chłodem, potem spędziłam dwie godziny w samochodzie z obrażonym Grześkiem, bo mu samochodzik nawalił, więc było na mnie, potem wracam do własnego domu, gdzie czekają na mnie wytęskniony mężczyzna i córka - i też niedobrze.
- Ty wiesz, która godzina? - zapytała mnie retorycznie Tosia, która wie, że nie noszę zegarka od lat i nie muszę być co do minuty w domu, na litość boską!
A ponieważ pytanie było retoryczne, podniosła się i wyszła. Adam spojrzał na mnie spod oka. Niepokojąco.
- O co ci chodzi?
- Wypadałoby, żebyś chociaż zadzwoniła, jeśli masz inne plany niż powrót do domu - powiedział chłodno Adam. - Choćby ze względu na Tosię, która od trzech godzin każe mi wszędzie wydzwaniać, bo pojechałaś samochodem.
I Adaśko też sobie wyszedł, a nawet zamknął za sobą drzwi do pokoju.
Prawdę powiedziawszy, dopiero teraz zorientowałam się, że jest trochę przypóźno. Właściwie nawet bardzo przypóźno. I że moja komórka leży w sypialni i się ładuje, od wczoraj. No cóż, właściwie to dobrze, że się obrażają, to znaczy, że im zależy na mnie.
Adam to się długo nie gniewał, ale z Tosią było dużo gorzej. No cóż, nie wpadło mi do głowy, że jest po dziesiątej. Ale czy to moja wina, że w tym kraju tak długo remontuje się drogi?